Niektórzy pewnie zrzucą to na karb poniedziałku, którego nie lubi praktycznie nikt, ale powodów, by narzekać na to, jak twórcy pogrywają sobie z graczami, jest niestety bardzo dużo, za dużo.
Żeby była jasność – nie mam absolutnie nic przeciwko mikropłatnościom. Choć uważam to za jeden z durniejszych pomysłów współczesnego rynku gier, nic nie poradzę na to, jakie są trendy, a dzięki nim często jestem w stanie dostać wybraną grę mobilną taniej albo po prostu za darmo – a nie tyczy się to przecież tylko i wyłącznie produkcji na smartfony i tablety, ale także wielu sieciowych gier komputerowych, zwłaszcza z gatunku free-to-play. Naprawdę ciężko narzekać na dodatkowe wydatki w grach, jeśli są one opcjonalne i nie zaburzają balansu rozgrywki – wówczas czujemy, że producenci gry nie chcą na nas żerować, ale uczciwie zarobić.
Ostatnimi czasy jednak to poczucie zostało znacznie zniwelowane przez niekończącą się wręcz pazerność, z jaką po kolejne złotówki, dolary i funty sięgają twórcy gier mobilnych. Wymyślają oni coraz to nowe, dziwaczne rozwiązania tylko w jednym celu – oskubania naszej karty kredytowej w jak największym stopniu. Przykładów przecież nie trzeba szukać zbyt długo – praktycznie każda darmowa gra zawiera teraz przecież zestaw irytujących i denerwujących mikropłatności, które utrudniają zabawę niejednokrotnie już od samego jej początku. Ot, chociażby warto wspomnieć o Angry Birds 2 – już samo to, że produkcja nie serwuje nam nowości w stosunku do poprzednich odsłon, stanowi dość sporą kontrowersję, ale równie dużą jest sposób, w jaki Rovio żebra o kolejne pieniądze. Półgodzinne czekanie na możliwość kolejnego podejścia do następnego etapu to już bowiem spora przesada – a jeśli nie chcemy odejść od tableta, za kolejne szanse musimy sobie zapłacić.
Kontrowersje w sposób niesamowicie skuteczny odświeżyła najnowsza odsłona serii Need for Speed o podtytule No Limits. Tu niestety mamy do czynienia z podobnym problemem – o ile przez kilka pierwszych poziomów doświadczenia gra pozwala nam na w miarę swobodne branie udziału w kolejnych wyścigach, tak wraz ze wzrostem trudności pojawia się również konieczność zakupu kanistrów z benzyną, które umożliwiają nam wzięcie udziału w kolejnych wyścigach. Te zakupimy zaś za złoto, które dostępne jest głównie za pośrednictwem realnej gotówki. Rzecz jasna gra robi wszystko, by w dalszej części rozgrywki wyciągnąć z nas jak najwięcej głównie za pomocą sztucznie podnoszonego poziomu trudności. To, że nie prezentuje sobą zbyt wielkiej jakości technicznej, to już inna sprawa.
Konkluzja jest jednak niestety smutna – to głównie my, gracze, zasłużyliśmy się dość mocno obecnemu stanowi rzeczy. Gry free-to-play kontrolują znakomitą część rynku i stanowią znacznie pewniejsze źródło zarobku, niż jest to w przypadku tzw. produkcji premium, za które płacimy raz, a potem cieszymy się tylko i wyłącznie nieskrępowaną rozgrywką. A to przecież nie kto inny, jak my napychamy portfele producentów, płacąc za dodatkowe bronie czy też ubranka dla naszych postaci, elementy karoserii dla naszych szybkich fur czy też dodatkowe ptaki, którymi wysadzimy zielone świnie. Szkoda, że producenci nie robią tego z jakimkolwiek poczuciem klasy.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
WOT Blitz. Jak chcesz tam coś znaczyć i rozwinąć się szybciej do czołgów wyższych poziomów to szykuj gruby portfel. Ja skorzystałem raz z promocji na konto premium (chyba coś około 8 PLN na 30 dni premium). Bez konta premium da się grać, ale musisz być bardzo dobry bo inaczej to nie uzbiera się kredytów na lepsze czołgi. Ja gram bez premium i jakoś się da, ale trudniej. Gdyby opłaty były niższe to pewnie zainwestował bym trochę kasy, bo gra sprawia mi przyjemność.
Lub spróbować Lucy patcher’em 🙂
Dlatego można dostać zmodyfikowane wersje gier z innych źródeł nie płacąc ani grosza właśnie takim pazernym ludko 🙂