Miłośnicy gier mobilnych już przywykli do tego, że klasyczne gry sprzed lat dostępne na pecetach czy konsolach są teraz chętnie remasterowane i przenoszone na tablety czy smartfony z Androidem i iOS-em. Co jednak, gdy aplikacja mobilna zaczyna być komplementarną częścią dużej, wielomilionowej produkcji trafiającej do posiadaczy konsol stacjonarnych czy współczesnych komputerów osobistych? I – przede wszystkim – czy w tym szaleństwie jest metoda?
Projekt dodawania aplikacji mobilnych do gier jest stosunkowo młody – jeszcze kilka lat temu nikomu nie wpadłby do głowy pomysł, by zawartość poważnej, konsolowej lub pecetowej produkcji uzupełniać programem dostępnym w Google Play czy App Store. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy trend ten – mówiąc wprost – eksplodował. Teraz znów mamy do czynienia z małą stagnacją – wszystko przez to, że zarówno jakość, jak i sens tworzenia tego typu dodatków można coraz częściej poddawać w wątpliwość.
Być dowódcą…
A przecież wszystko zaczynało się naprawdę całkiem nieźle. Pierwszą w pełni poważną aplikacją był Battlelog (Android, iOS), który rozpoczął swój żywot w 2012 wraz z premierą Battlefielda 3. Program ten dawał nam dostęp do wszystkich danych odnośnie naszej postaci, pojedynków sieciowych czy też osiągnięć znajomych na polu walki. Ta idea wyewoluowała w stronę bardzo ciekawego projektu, jakim stał się Battefield 4: Commander (Android, iOS). Za jego pomocą mogliśmy brać udział w rozgrywce sieciowej, stając się członkiem zespołu i pełniąc rolę wsparcia, prowadząc rozgrywkę z poziomu tabletu (wówczas uzyskujemy dostęp na mapę z lotu ptaka, posiadając jednocześnie pełną legendę wszystkich jednostek oraz ważnych punktów). Naszym zadaniem staje się udzielanie pomocy własnej ekipie, korzystając m. in. z ostrzału artyleryjskiego czy nalotów kierowanych na wyznaczone punkty. W każdej chwili możemy wskazać również członkom oddziału punkty lub postaci, którymi powinna się zainteresować dana osoba. To dość unikalne rozwiązanie, w ciekawy sposób rozwijający to, co możemy zobaczyć podczas zwykłej, sieciowej rozgrywki w Battlefieldzie 4.
O specjalną aplikację postarał się także rywal zza miedzy, czyli Activision wraz ze swoją serią Call of Duty, będącą rzecz jasna bezpośrednią konkurencją dla Battlefielda. Call of Duty: Elite pozwalało nam nie tylko na przeglądanie wielu statystyk i podsumowań liczbowych w kwestii naszych sieciowych podbojów, ale również m. in. na dołączanie do klanów oraz tworzenie własnych czy też edycję poszczególnych klas znajdujących się w grze chociażby pod względem uzbrojenia. Podobne możliwości, choć w nieco odmiennym typie zabawy, dawała nam aplikacja World of Warcraft Mobile Armory (Android, iOS), gdzie także mogliśmy do woli dopieszczać naszą postać, ale również dostawaliśmy szansę wystawienia swoich przedmiotów na aukcje, brania w nich udziału czy też nadzorowania pracy własnego klanu, w czym pomagał wygodny, wbudowany chat.
Nie sposób także nie wspomnieć o naprawdę pomysłowej „apce” iFruit (Android, iOS), będącej dodatkiem do świetnego Grand Theft Auto V. Za jej pomocą odpicować można własną brykę korzystając z całej masy różnorodnych narzędzi, których nie powstydziłby się każdy wprawny mechanik zajmujący się tuningiem wozów. Twórcy zaserwowali nam całą masę naklejek, możliwość stworzenia własnej rejestracji czy dużą liczbę części mających ulepszyć osiągi naszego wozu. W aplikacji znalazło się także miejsce na grę w stylu popularnego Tamagotchi, gdzie naszym zadaniem jest bezpieczne zaopiekowanie się psem rottweilerem. Bardzo ciekawym zjawiskiem było z kolei Injustice: Gods Among Us (iOS), czyli de facto mobilna konwersja bardzo popularnej bijatyki autorstwa studia NetherRealm. Choć mieliśmy do czynienia z pełnoprawnym „fighterem” na smartfony i tablety, to osiągnięcie poszczególnych poziomów rozwoju pozwalało na odblokowanie śmiercionośnych, specjalnych ciosów, które mogliśmy wykorzystać podczas rozgrywki na konsolach czy pecetach w pełnoprawną odsłonę tej gry. Co najważniejsze – mogliśmy to zrobić zupełnie za darmo, co jak się okazuje teraz wcale nie jest normą.
Dobra rozgrywka czy dobry sposób na zarobek?
Nagle bowiem twórcy gier doszli do zdania, że aplikacje mobilne będące konwersjami pełnoprawnych produktów lub tytułami inspirowanymi tzw. produkcjami AAA również mogą stanowić całkiem dobre źródło zarobku. Takich programów jest niestety już coraz więcej, a sztandarowym przykładem tego, jak lubią golić nas z pieniędzy twórcy gier jest Evolve: Hunter’s Quest (Android, iOS). Ten tytuł praktycznie nie ma nic wspólnego z bardzo przyzwoitą strzelaniną autorstwa studia Turtle Rock – to odwalona na jedno kopyto produkcja wykorzystująca popularny motyw match-3, która w rzeczywistości okazuje się być wirtualnym sklepem do Evolve – możemy tu nabyć m. in. skórki do postaci, dodatkowe bronie czy też mapy, których ceny rzecz jasna nie należą do najniższych i oscylują w granicach od kilku do kilkunastu dolarów. Wygląda na to, że deweloperzy stojący na tytułami o dużym budżecie zapatrzyli się na producentów gier mobilnych i ładują mikrotransakcje tam, gdzie to się da – niestety, ich dzieła często bardzo odbiegają jakością od tego, co chcielibyśmy ujrzeć na ekranach swoich urządzeń mobilnych.
W tym momencie trzeba sobie zadać bardzo istotne pytanie: czy aplikacje mobilne poświęcone grom komputerowym czy konsolowym są w ogóle potrzebne? Czy jest to trend, który ma naprawdę jakąś przyszłość. Na samym początku programy, które pojawiały się w Google Play czy App Store, często były nie tylko pomysłowe, ale i przydatne z punktu widzenia gracza, zawierając niedostępne w grze dodatki czy informacje. Teraz niestety stanowią często źródło tylko i wyłącznie dodatkowego zarobku – jeszcze gorzej sytuacja wygląda w momencie, gdy twórcy zabierają się za robienie takich programów i nie bardzo wiedzą, czemu tak naprawdę mają one służyć. Najlepszym przykładem są aplikacje do dwóch hitowych gier Ubisoftu. Pierwszą z nich jest The Crew – programik przypisany do tego tytułu miał pozwolić m. in. eksplorację całej mapy USA, odblokowanie dodatkowego kontentu czy stuningowanie samochodu na ekranie naszego smartfona czy tabletu. Wygląda jednak na to, że wszyscy o nim zapomnieli, bowiem rzeczonej aplikacji próżno szukać gdziekolwiek w sieci, a głosy niezadowolonych graczy są ignorowane i brakuje jakiegokolwiek oficjalnego komentarza w tej sprawie. Wygląda więc na to, że Ivory Games i Ubisoft okrakiem wycofali się z pomysłu jej wydania.
Wytrychem w skrzynię
Ten fakt wcale nie dziwi biorąc pod uwagę, jak wielką klapą stała się apka poświęcona Assassin’s Creed: Unity (Android, iOS). Tak naprawdę nie oferowała ona nic ciekawego poza faktem, iż jej posiadanie dawało szansę odnalezienia niebieskich skrzynek, które były zaznaczone na specjalnej mapie umieszczonej właśnie w mobilnej aplikacji – bez nich nie można było chociażby zdobyć popularnej „platyny”. Gracze zaprotestowali, programik cieszył się znikomym wzięciem, a kilka tygodni temu Ubisoft ogłosił, że posiadanie aplikacji nie jest już konieczne do znalezienia skrzynek.
Jak doskonale widać, wszystko wskazuje na to, że formuła tzw. „companion app” powoli się wyczerpuje. Gracze spostrzegli, że tego typu atrakcje to próba wyciągnięcia z nich kolejnych zapasów gotówki, a aplikacje nie niosą ze sobą żadnej istotnej dla nich wartości. Owszem, od czasu do czasu trafiają się perełki, ale znakomita większość tego typu aplikacji to strasznie słaba próba wzbudzenia sztucznego zainteresowania grą. Oby tego typu zagrywek było jak najmniej.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Do WoTa jest nieoficjalna aplikacja gdzie można zobaczyć strukturę pancerza czołgu na modelu 3d, sprawdzić przebijalność pancerza z konkretnego działa pod różnymi kątami(również na modelu 3d) , zobaczyć weakspoty, zobaczyć różne mapy. Bardzo przydatna aplikacja