Do tej pory gigant z Mountain View nie kwapił się z tłumaczeniami odnośnie zamknięcia Czytnika. Narzędzie – w szerszym kręgu znane jako Reader – do tej pory ma wielu użytkowników, miłośników nawet, którzy już 1 lipca mogą uronić łzę za jednym z najfajniejszych rozwiązań w sieci. Sam jestem wśród nich. Reader od czterech lat służy(ł) mi jako podstawowe narzędzie do pracy; korzystałem z nieco codziennie, cieszyłem się z rosnącej ilości śledzonych stron i zawsze miałem szybki dostęp do najnowszych wiadomości z wielkiego świata. Skromna forma Czytnika była jego zaletą: w tym akurat wypadku treść jest kluczowa…
Aż tu nagle obuch. Koniec. Bez tłumaczeń. Ot, po prostu skromny komunikat, „Odchodzę!”, i pozamiatane.
Ludzie inaczej konsumują newsy. Preferowane są formy krótkie, takie jak wpisy na Twitterze czy treści udostępniane na Facebooku. Nikt nie czyta długich treści (…)
Po raz pierwszy ktoś związany z Google podzielił się powodami, ze względu na które Reader jest zamykany. Richard Gringras, szef działu News & Social Products, w wywiadzie z Wired opowiadał w szczegółach o tej decyzji. Smutnej decyzji.
Nie istnieją już stare zwyczaje. Nikt nie czyta gazet przy śniadaniu, nikt nie czyta dla odprężenia po dniu wypełnionym pracą (…)
Cry me a river?
Powiem tak – to tłumaczenie nie jest do końca zgodne z prawdą. Widać to choćby po Feedly, które rozrasta się w niesamowitym tempie odkąd tylko Google postanowiło wycofać Czytnik z oferty. Jasne, miłośników RSS-ów może być za mało w porównaniu z użytkownikami innych usług z Mountain View, jednak wypadałoby się wcześniej skonsultować. Z kimkolwiek. To w końcu nie pierwszy raz, kiedy Google nadużywa zaufania i – po prostu – usuwa jakiś serwis.
Z innej strony patrząc, Google musi dbać o biznes. Musi się utrzymywać, musi zarabiać, i nikt nie ma co do tego wątpliwości. Reader chyba nigdy nie był serwisem specjalnie rentownym, a plotki o jego wycofaniu słychać już było od dłuższego czasu. W żadnym wypadku firma Larryego Page’a nie zamierza jednak wycofać się z rynku informacyjnego.
Stawiają na Google+ i Google Now
Wired trafnie ujął kwestię, która Czytnikowi uniemożliwiała rozwój. Działał on bowiem na zasadzie pasywnej, nie polegał na reakcji i zaangażowaniu użytkowników. Skromne funkcje społecznościowe implementowane w Readerze nie tylko nikogo nie interesowały, ale też w dużej mierze nie były do niczego potrzebne.
Dynamiczny rozwój ma zaliczać teraz Google+ i Google Now, między innymi właśnie jako platformy newsowe bazujące na preferencjach swoich czytelników. W przyszłości nauczą się, co lubisz czytać i kiedy lubisz czytać. Przykładowo, jeśli będziesz w porannym tramwaju klikać w linki związane z technologią, to po jakimś czasie społecznościówka zaoferuje Ci zestaw tekstów punktualnie, o tej samej godzinie danego dnia. Byłoby to bardzo wygodne, efektywne i z całą pewnością użyteczne.
Google Now, nowy i intensywnie rozbudowywany serwis mobilny, stałby się wówczas niemalże wszystkim, czego potrzebujesz do organizacji dnia. Google+ z kolei działa na podobnej zasadzie jak Facebook – a więc motywuje do interakcji. Jeśli artykuł Ci się podoba, to polecisz go innym za pomocą jednego kliknięcia. Swoim przyjaciołom, znajomym, rodzinie. Proste. Ponadto, obydwa rozwiązania bardziej wiążą z Google niż Czytnik, który był wyłącznie agregatem treści. Linkownią, odsyłającą do stron, na których firma albo nie zarabiała, albo zarabiała w sposób pośredni, poprzez profilowane reklamy.
Co mają robić ci, którzy nie chcą czekać na wdrażanie kolejnych algorytmów do wyżej wymienionych? Ci, którzy mimo tego preferować będą stare, dobre RSS-y? Skorzystać z alternatyw. Jest Feedly, The Old Reader, NewsBlur, a wkrótce do szacownego grona dołączy również Digg. Jest w czym wybierać.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.