Jeszcze kilka lat temu określenie „free-to-play” jednoznacznie oznaczało, iż mamy do czynienia z produkcją, za którą nie płacimy nawet złotówki i bawimy się w niej kompletnie za darmo, co najwyżej licząc się z niedogodnościami ze strony pojawiających się co jakiś czas reklam – w końcu na czymś twórcy gier muszą przecież zarabiać. W końcu jednak, patrząc na popularność tego typu tytułów wśród graczy, ktoś wpadł na genialny sposób spieniężenia takich gier po macoszemu, wprowadzając drobne opłaty za różnorodne przedmioty i rozwiązania, które mogą nam umilić i ułatwić rozgrywkę, ale nie są konieczne do jej komfortowego prowadzenia. Z czasem sytuacja zaczęła się wymykać spod kontroli – pazerność twórców okazała się niejednokrotnie zdecydowanie zbyt duża, a niezadowoleni gracze zaczęli podnosić larum, pytając „czy pojęcie free-to-play ma jeszcze rację bytu?”
Pierwsze, nieśmiałe próby wprowadzani drobnych opłat obserwowaliśmy już kilka lat temu – było to zjawisko dość powszechne w przypadku darmowych gier MMORPG. Tego typu tytuły cieszyły się sporą popularnością i stawały w zdecydowanej opozycji do dużych tytułów wymagających comiesięcznej, często całkiem wysokiej opłaty abonamentowej – gracze przyzwyczajeni do wysokich opłat potulnie zgadzali się na wprowadzanie kolejnych drobnych mikropłatności, jednak twórcy traktowali ich po prostu fair. Przedmioty czy umiejętności, które mogliśmy zakupić za realną gotówkę, często mogły być zastąpione racjonalną kwotą wirtualnej waluty dostępnej do zdobycia podczas zabawy, a ich nabycie nie zaburzało równowagi pomiędzy graczami korzystającymi takich udogodnień a tymi pracującymi na swoją postać bez konieczności wyjmowania pieniążków z portfela. Nic więc dziwnego, że wiele popularnych tytułów zaczęło żyć nowym życiem po przejściu z modelu płatnej subskrypcji na free-to-play – taki los spotkał jedną z największych porażek ostatnich lat, czyli MMORPG Star Wars: The Old Republic autorstwa studia BioWare, która po tej gruntownej operacji złapała praktycznie agonalny, ostatni oddech i wróciła do normalnego funkcjonowania. Ale to przecież nie jedyny tego typu przykład – równie dobrze poradziły sobie tak znane produkcje jak Aion: The Tower of Eternity, Age of Conan: Hyborian Adventures oraz DC Universe Online. Dość powiedzieć, że niektóre produkcje zanotowały wzrost zysków nawet o 700%, nie dziwne więc, że mieliśmy do czynienia z błyskawicznie postępującym trendem.
Niestety, z czasem mechanika gier free-to-play uległa zasadniczej zmianie – owszem, nadal otrzymujemy bazową produkcję totalnie za darmo, ale regularnie po kilku godzinach rozgrywki okazuje się, że wydanie sporej ilości gotówki jest konieczne do prowadzenia w miarę komfortowej rozgrywki. Gracze, zupełnie uzasadnienie, rozpoczęli krucjatę przeciwko studiom, które rozpoczęły, mówiąc kolokwialnie, po prostu przesadzać, a prym w tym aspekcie wiodły przede wszystkim dwa koncerny – Ubisoft i Electronic Arts. Francuska firma wsławiła się przede wszystkim wypuszczeniem dwóch legendarnych serii strategicznych – Anno Online i The Settlers Online – w których mikropłatności uniemożliwiały jakąkolwiek sensowną rozgrywkę, gdyż musieliśmy płacić praktycznie za wszystko – od wybudowania pojedynczych budynków, poprzez rozwój armii, na awansie społecznym swoich podwładnych kończąc. Patrząc na horrendalne czasy oczekiwania na wykonanie kolejnych kroków, wielu decydowało się zapłacić, co twórcy perfidnie wykorzystali. I niestety takie praktyki stały się powszechne – coraz więcej tytułów zewsząd atakowało nas różnego rodzaju płatnościami i nadal robi to z różnym skutkiem.
Segment mikropłatności najbardziej zdecydowanie uderzył jednak w sektor produkcji mobilnych, gdzie praktycznie ciężko teraz znaleźć grę, która nie zawiera w sobie tego typu płatności. Ten trend szczególnie widoczny jest za granicą – według badań w styczniu 2014 przychody z tytułu mikrotransakcji w USA wyniosły aż 79% ogólnych przychodów z aplikacji mobilnych i ten odsetek systematycznie rośnie. Nie dziwi więc, że jest to bardzo drażliwy temat, a stawka toczy się o naprawdę wielkie pieniądze. O tym jednak, że twórcy gier często potrafią się zagalopować, świadczy chociażby nasze zestawienie 10 gier z najgorszym systemem mikropłatności, w którym nie brak tytułów reprezentujących znane i lubiane serie tworzone przez gigantów tego rynku. Nie dziwi więc, że wobec tysięcy skarg graczy odpowiednie instytucje postanowiły zająć się tym problemem.
O ile w USA nadal daleko do jakichkolwiek rządowych regulacji, tak na Starym Kontynencie wszystko zaczyna zmierzać do osiągnięcia konsensusu, rzecz jasna mając na uwadze dobro konsumentów. Komisja Europejska stawia sprawę jasno – jeżeli gra ma w swoim modelu biznesowym słowo „free”, to oczywistym jest, iż tego typu tytuł powinien być darmowy, tymczasem, jak doskonale wiemy, sytuacja często wygląda zupełnie inaczej. KE chce osiągnąć cel, w ramach którego wszystkie tytuły chcące wykorzystać slogan „free-to-play”, nie będą mogły wykorzystywać żadnych bezpośrednich zachęt do zakupu przedmiotów w grze, a co więcej – nie będą mogły ich w ogóle oferować. W razie jakichkolwiek wątpliwości w tym względzie każda osoba, która ma w planach zakupienie wybranej aplikacji, powinna także mieć możliwość skorzystania z kontaktu z twórcą lub producentem za pomocą wiadomości e-mail. To oczywiście na razie tylko play, ale wskazujące na to, że włodarze jednej z najważniejszych unijnych instytucji traktują ten temat poważnie.
W sumie trudno się temu dziwić – szacuje się, iż wartość rynku mobile w ciągu najbliższych 5-7 lat osiągnie pułap ponad 70 miliardów euro, a w tej branży już teraz pracuje ponad milion osób. Co zapewne wcale Was nie zaskoczy, lwia część przychodów (nawet 4/5 ogólnego zysku ze sprzedaży) pochodzi właśnie z tytułu mikropłatności, stawka idzie więc o naprawdę niebagatelne sumy. Pierwszy i dość duży krok w kierunku unormowania sytuacji podjęło już Google, wprowadzając istotne zmiany w zasadach, na jakich w tym serwisie umieszczane są poszczególne produkcje. Na karcie produktu znajdziemy bowiem teraz informacje o kwotach, w których przedziale mieszczą się mikrotransakcje wbudowane w grę. Dzięki temu będziemy łatwo oszacować, ile będzie kosztować nas (nie)przyjemność zabawy z danym tytułem w momencie, w którym zdecydujemy się na zakup dodatkowych przedmiotów czy ulepszeń. Już wkrótce obligatoryjne dla wszystkich twórców stanie się także umieszczenie mailowego adresu kontaktowego, pod którym możliwe stanie się uzyskanie dodatkowych informacji na temat danej aplikacji – co więcej, pozycje, w których opisie nie znajdzie się takowa informacja, będą sukcesywnie usuwane z bazy Google Play. Wisienką na torcie stanie się obligatoryjne umieszczanie darmowych, testowych wersji płatnych aplikacji, które umożliwią wypróbowanie gier bez żadnych opłat przed podjęciem decyzji o jej zakupie. Zaprowadzenie porządku w sklepiku Google z pewnością się przyda, a tym bardziej, jeżeli wprowadzone zmiany są głównie z korzyścią dla nas, klientów i graczy.
Na tym poletku nie próżnuje również Apple – w AppStore znajdziemy przecież pełen spis najpopularniejszych mikrotransakcji lub płatnych pakietów w przypadku (z pozoru) darmowych tytułów. Na dodatek, na razie w amerykańskiej wersji serwisu, zdecydowano się także na autoryzację zakupów dokonywanych wewnątrz aplikacji poprzez ponowne wpisanie hasła dostępu do usługi Apple. A gigant z Cupertino zapowiada, ze to dopiero początek zmian, które spowodują, że konsument pomyśli dwa razy, zanim zdecyduje się na wydanie pieniędzy na różnorodne płatne dodatki.
Nie da się jednak, że na obecny stan rzeczy solidnie zapracowali właśnie gracze, głosując tym, co w tej sytuacji najważniejsze – portfelem. Świetne wyniki finansowe tego typu produkcji sprawiły, że teraz jest to praktycznie najczęściej wykorzystywany model rozgrywki, który pozwala na osiągnięcie największych zysków. Twórcy gier po prostu wykorzystali sytuację i zaczęli korzystać ze sposobności zarobku, niestety przeradzając to zjawisko w czystą patologię i licytację na to, kto wpakuje większą ilość absurdalnych i horrendalnie drogich mikropłatności. Miejmy nadzieję, że kolejne działania różnorodnych organów administracyjnych czy też takich gigantów jak Google czy Apple przywrócą choć trochę normalności w tym aspekcie, a gracze znów będą mieli pełną swobodę wyboru.
Zainteresował Cię artykuł? Zobacz też inne maniaKalne felietony.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.